sobota, 25 maja 2013

W poszukiwaniu "prawdziwej Serbii"

Po pierwsze musimy się pochwalić! Podwójne Personal Best! Paula i Gosia przejechały dziś 150km bijąc swój dotychczasowy życiowy rekord. To zaledwie 100km mniej niż 'dniówka' męskiej części wyprawy na trasie Kraków- Budapeszt! :)
Ale po kolei. Wczoraj rano opuściliśmy bardzo podobające nam się miasto Subotica i pomknęliśmy do Somboru, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad. Spotykany miejscowy rowerzysta polecił nam knajpkę o zagadkowej nazwie 'Słoń'. Zrozumieliśmy sens tej nazwy wychodząc z restauracji jak słonie po opróżnieniu takiego talerza:


Tego dnia wjechaliśmy na opisywaną już EuroVelo. Ścieżka biegnie piękną drogą przez pola i lasy, jak i nad samym Dunajem. W małej tylko części biegnie przez drogi uczęszczane przez samochody, a przy tym w większości jest drogą asfaltową. Nie tak łatwo jest zabłądzić, bo droga jest wspaniale oznakowana drogowskazami czy naklejkami z charakterystycznym znaczkiem.

I tak jechaliśmy z zamiarem rozbicia namiotów nim zapytanie zmrok, już za miastem Apatin. Nasza droga biegła przez las będący częścią parku narodowego. Nagle na naszą drogę wbiegł dzik a za nim gromadka małych warchlaków. Stop. Wiemy, że dzik może nas zaatakować w obronie swoich małych. Ok, ekipa wybiegła do lasu - jedziemy dalej. Odjechaliśmy może 100m, gdy zobaczyliśmy przed nami kilka jeleni z wielkim porożem, znów z dziećmi, w sumie ok 15 osobników. Krzyczymy, gwiżdżemy, nie ruszają się. Jedziemy czy wracamy? W lesie już ciemno, zostało nam niewiele, zaczynamy powoli się zbliżać próbując odstraszyć rogacze. Ok, chowają się w lesie. Grzejemy przed siebie, jelenie uciekają w drugą stronę. Za chwilę opuszczany złowieszczy las i szukamy miejsca na namiot. Robi się ciemno, znów jedziemy wałem wzdłuż Dunaju. Za chwilę na naszej drodze pojawia się dzik. I ucieka. Teraz jedziemy wolno i staramy się być głośno, żeby dzik nie wbiegł nam na drogę. Widzimy jak wraz z małymi toruje sobie drogę równo z nami w polu. Jeśli ktoś kiedyś marzył, żeby z bliska zobaczyć dzikie zwierzęta niech uważa, bo marzenia się spełniają w najmniej odpowiednim momencie. Znów stop. Jedziemy czy zawracamy? Na skraju lasu była opuszczona leśniczówka i wiata pod którą mogliśmy się rozbić. Decydujemy jednak, że jedziemy dalej. Jest już ciemno, a bezpiecznego miejsca na namiot niet. W końcu w oddali światło, jesteśmy uratowani. Podjeżdzamy do domku i krzyczymy, wychodzi do nas brodaty leśniczy - Dragan i pozwala rozbić się w ogrodzie. Potem zaprasza na herbatę.

Mieszka w lesie sam ponad 20 lat i wygląda jak połączenie Hagrida z Tomem Bombadilem. Mówi, że zwierzęta nie boją się ludzi, bo przychodzi tu dużo turystów. A jeśli w nocy usłyszymy wycie, to klein wolves, ale mamy się nie bać, jego pies nas obroni (kochany piesek bał się naszych rowerów). Świetnie.
Budzimy się wcześnie, przed nami długa droga. Najmniej lubianą częścią roweru nie są już espedeki, ale siodełko. Burza dopada nas wieczorem, ale cali przemoknięci dojeżdżamy bezpiecznie do coucha w Novim Sadzie.


Nasze rowerki sprawują się dobrze, unibike też trzyma klasę. Pomarańczowe bezdentkowe oponki są świetne, przejechały sprawnie po błocie i kamieniach. Zachowują się jak dobrze napompowane opony, więc na nierównościach trochę bardziej niż innych trzesą rowerem, ale za to nie ma strachu, że ostry kamień przebije oponę, ponoć nawet można wbić w nią śrubokręt a i to jej nie uszkodzi.
Jutro na naszej trasie pierwsza przeprawa przez góry. Ale najpierw zwiedzanie Nowego Sadu. W planie pobijania życiówki już nie ma!!!

2 komentarze:

  1. ja jebie, największe pozdro nie za warchlaki, ale za przesrogiego lesniczego :) +10 do srogości :)
    pozdro moniuch&dżoana ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. jeeeej! Brawo dziewczyny, dajecie czadu :D dumna jestem :*

    OdpowiedzUsuń