We wtorek opuściliśmy Budapeszt. Rafał z samego rana zaczął pedałować do Polski z zamiarem zatrzymania się po drodze w Bratysławie, nasza czwórka popołudniem wsiadła w pociąg w kierunku Szeged. Każdy pociąg na tej trasie miał wagon rowerowy, także nie było problemu z przewiezieniem naszych pojazdów. Wysiedliśmy 2 stacje przed Szeged na małą rozgrzewkę przed kolejnym dniem i ku naszemu ździwieniu do samego miasta poprowadziła nas ścieżka rowerowa. Węgry miło zaskakują.
Samo miasto z kolei nas nie zachwyciło swoim wyglądem, ale mieliśmy szczęście przybyć do niego w samym środku festiwalu wina.
Ponad 100 wystawiających się winiarni, lokalne sery, mnóstwo ludzi i cudowne wino. Szczególnie to w 1,5 litrowych butelkach. Oczywiście zgodnie z naszym szczęściem do pogody zaczęło padać, ale nasz couch na pocieszenie kupił butelkę Kasdarki. 3 klasy lepszej niż ta polska za 9,50. Nie dziwne, że następnego rana ciężko było wstać. Deszczowa pogoda też nie motywowała, ale trzeba było ruszać w drogę. I znów miła niespodzianka - do samej granicy wiodła ścieżka rowerowa!
I tak jesteśmy w Serbii! Już od granicy ludzie wydają nam się bardzo mili. Wybraliśmy drogę nieco dłuższą, ale za to mało uczęszczaną, gdyby tylko nie ten deszcz... w pierwszym większym mieście zatrzymaliśmy się na doładowanie kaloryczne akumulatorów. Zamówiliśmy tutejsze specjały: cevab i plejskavicę. Od razu wiedzieliśmy, że będzie nam się tu podobać - pani dała nam talerz pełen mięsa.
Wreszcie trochę się wypogodziło i z jednym małym espedekowym upadkiem dojechaliśmy bezpiecznie do Subodicy. Zatrzymaliśmy się u pary miłych Serbów, którzy zaprowadzili nas do najlepszego burka w mieście, czyli czegoś w rodzaju ciasta francuskiego nadzianego serem, mięsem lub pieczarkami. Pyszne, tłuste i pożywne. Wegetarianie mają tu ciężko.
Bilans wczorajszego dnia - 70km, 300g mięsa.
Dziś musimy ostro grzać i nie dać się złapać zapowiadanej burzy. Znów jedziemy na około, bo do Novego Sadu chcemy przejechać częścią europejskiego szlaku rowerowego EuroVelo 6, łączącego Atlantyk z morzem Czarnym. W Serbii przebiega nad Dunajem, więc mamy nadzieję, że będzie warto. Na razie droga przez Serbię biegnie przez pola maków i pszenicy.
Ponad 100 wystawiających się winiarni, lokalne sery, mnóstwo ludzi i cudowne wino. Szczególnie to w 1,5 litrowych butelkach. Oczywiście zgodnie z naszym szczęściem do pogody zaczęło padać, ale nasz couch na pocieszenie kupił butelkę Kasdarki. 3 klasy lepszej niż ta polska za 9,50. Nie dziwne, że następnego rana ciężko było wstać. Deszczowa pogoda też nie motywowała, ale trzeba było ruszać w drogę. I znów miła niespodzianka - do samej granicy wiodła ścieżka rowerowa!
I tak jesteśmy w Serbii! Już od granicy ludzie wydają nam się bardzo mili. Wybraliśmy drogę nieco dłuższą, ale za to mało uczęszczaną, gdyby tylko nie ten deszcz... w pierwszym większym mieście zatrzymaliśmy się na doładowanie kaloryczne akumulatorów. Zamówiliśmy tutejsze specjały: cevab i plejskavicę. Od razu wiedzieliśmy, że będzie nam się tu podobać - pani dała nam talerz pełen mięsa.
Wreszcie trochę się wypogodziło i z jednym małym espedekowym upadkiem dojechaliśmy bezpiecznie do Subodicy. Zatrzymaliśmy się u pary miłych Serbów, którzy zaprowadzili nas do najlepszego burka w mieście, czyli czegoś w rodzaju ciasta francuskiego nadzianego serem, mięsem lub pieczarkami. Pyszne, tłuste i pożywne. Wegetarianie mają tu ciężko.
Bilans wczorajszego dnia - 70km, 300g mięsa.
Dziś musimy ostro grzać i nie dać się złapać zapowiadanej burzy. Znów jedziemy na około, bo do Novego Sadu chcemy przejechać częścią europejskiego szlaku rowerowego EuroVelo 6, łączącego Atlantyk z morzem Czarnym. W Serbii przebiega nad Dunajem, więc mamy nadzieję, że będzie warto. Na razie droga przez Serbię biegnie przez pola maków i pszenicy.
Czadersko! Rafał z małymi problemami pogodowymi (ponad połowę drogi "silny wiatr w ryj") dotarł do Bartysławy oddalonej jak sie okazało nie 200 a 248 km od Budapesztu. Na szczęście czekało na niego pewne couchowe schronienie - z resztą rowerowy przyjaciel jeździł też po Polsce!:)
OdpowiedzUsuńNastpępnego dnia wyruszył w dalszą drogę docierając do Trencin. Znalezienie noclegu okazało się nie lada wyzwaniem gdyż najpodlejsze łózko w akademiku kosztowało 24,5 euro. Grysz nie byłby sobą gdyby na to poszedł. Finalnie zahaczył się w stołówce na campingu za darmo - ale pod warunkiem, że o 6 rano wyjedzie zanim do ośrodka dotrze właściciel. Przewał wandererowy pierwej sort!
Aktualnie pedałujący Rafał jest gdzieś w okolicach Suchej Beskidzkiej gdzie z powodu dużego zmęczenia i ohydnej pogody planuje wsiąść w pociąg do Krakowa!
Szerokiej drogi Rutki Paule Dary i Gośki - i wypinajcie w porę SPDki!!!GOSIA! ;)