poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Siła nóg


Co do naszej czwórki. Zaliczyliśmy orientalny przejazd pociągiem. Dostaliśmy bilety z napisami "hard seat" (z ang. twarde siedzenia) i numerami miejsc 1,2,3,4, a rowery miejscówki w ostatnim wagonie - towarowym. Oddaliśmy nasze cudeńka w delikatne ręce bagażowych i czekając na pociąg zajadaliśmy się "mega" paczkami chipsów po 19g każda (może dla przeciętnego Wietnamczyka to wystarczy ale ja po otwarciu paczki miałem wrażenie, że sięgam po pierwszego a zarazem ostatniego chipsa). W końcu przyjechał nasz pojazd. Bagażowy nie mogąc ujechać na moim rumaku (rama sięgała mu do szyi) czym prędzej dosiadł komunijnego kucyka Gosi i doprowadził rowery pod wagon towarowy. Jechały tam worki z ryżem, motory, owoce, meble, a wszystko tak poupychane, że nawet myszka (w Wietnamie bardziej wypada powiedzieć szczur) by się nie przewineła. Gdy dotarliśmy na swoje zarezerwowane miejsca okazało się, że są to twarde drewniane parkowe ławki - na jedną osobę przypadały dwa pośladkometry ławki i dwa kolanometery miejsca na nogi. Odgrodzeni kratami od środowiska zewnętrznego - zabezpiecznie w razie gdyby ktoś chciał uciec, rozpoczeliśmy naszą 9 godzinną jazdę... Znużeni naszym pedałkowaniem, mimo smrodu, brudu i hałasu zasneliśmy w pokracznych pozycjach z głowami na kolanach, nogami na sufitach i tyłkami na "mięciutkich" ławkach.

Opuściliśmy przepiękne miasto krawców, szewców i wytwórców świeżego piwa (za 30-40 gr kufelek) i skierowaliśmy się w kierunku dawnej stolicy Wietnamu - Hue z z zakazanym purpurowym miastem w jej centrum. Mkneliśmy niczym błyskawice, wspieliśmy się do chmur na przełęcz "chmur". Jaka to satysfakcja gdy wypracujesz swoimi mięśniami, siłą woli i determinacją przepiękny podjazd. Widok innych turystów, którzy musieli użyć maszyn i przewodników by tam dotrzeć tylko zwiększał moją dumę i zadowolenie. Masz wrażenie, że oni trochę oszukują, że zdobywają szczyt na skróty, na wędkę, helikopterem, ratrakami czy innymi tworami. Na szczycie tamtejszej trasy spotkaliśmy innego cyklistę, który już 2 rok podróżuje po świecie. Wjeżdżał z drugiej strony przełęczy wraz ze swoim tatą - zlanym potem, pucułowatym, starszym Panem. Ojciec z synem -  wspólne zmagania, cele, trudna przeprawa - piękny widok - kolejne marzenie ! Lekka bryza od morza, stateczki pływające po zatoce, wieśniacy dbający o pola ryżowe - to mi zapadło w pamięć. Na trasie prawie każdy dom to sklep/restauracja/warsztat. Nie trzeba wypełniać papierków, martwić się o skarbówkę, kupować kasy fiskalnej. Wystarczy zadzwonić po hurtownika i narzucić swoją marżę, a interes jakoś będzie się kręcił.  W końcu ktoś coś kupi. Mam wrażenie, że ci ludzie nie martwią się za bardzo o pieniądze...Ach te pieniądze...Zapominam, że jesteśmy w republice socjalistycznej...

niedziela, 1 kwietnia 2012

biala malpa

po kilkunastu godzinach w prawdziwym sleeping busie - czyli busie z normalnymi lozkami a nie podrabianymi kanapo-siedzeniami do siedzolezenia dojechalismy do ninh binh. 

poranna wyprawa na lokalny ryneczek zaskoczyla nasze oczeta widokiem rozmaitych oskubanych psiakow wprost gotowych do wskoczenia do gara. moze i ogonkiem nie merdaly ale zebiska szczerzyly nawet i bez wlosia.

dalsza czesc dnia znow rowerowa. dzis w ofercie hotelowej znalazly sie kozy z przerzutkami!!! wiec pomykalismy  posrod ryzowych pol a z nich wyrastajacych 300metrowych skal. widok seryjnie impresionante! potem na 2 godzinki przesiedlismy sie do malutkiej lodki ktora przeplywalismy pod jaskiniami. czasem trzeba bylo sie schylic aby glowa nie zachaczyc o sufit.

miejsce to piekne a i zachodnich turysciakow niewiele wiec lokalne grupy gimnazjalistow robily sobie z nami zdjecia. foto z biala owlosiona malpka chyba bedzie dobrze wygladalo na fejsie.

calodniowa impreze w ninh binh polecamy reszcie ekipy (lodka 80 000VNDeach)