piątek, 9 marca 2012

Na zjeździe do granicy

Moi mili, po śniadanku w lokalnej budce (kanapka z mięsem a la mortadela i produktami niewiadomego pochodzenia za 35gr sztuka) zaliczyliśmy piękny zjazd z 1200 m. Jak zwykle cała ekipa (oprócz mnie i Gryszki) dawała ostro po heblach (dla nie znających tematów: hamulcach). Rucio o mało nie wpadł pod motorek, na szczęście nic się nie stało i nic nie stracił ze swojego alternatyzmu. Po odwiedzeniu kościoła w jedzneniowym miasteczku (gdzie Rutek, Gosia i Paula zostali na noc) Ja i Gryszka ruszyliśmy wieczorową porą do kolejnej mieściny. Jeżdząc po nocy znaleźliśmy nocleg u starego wietnamskiego mnicha. Podziwiali mój wzrost i wdzięki, które uroczo prezentowały się w spodenkach rowerowych. Poznaliśmy całą rodzinę mnicha i rano spotkaliśmy się z resztą ekipy. Na ulicy dopadłą nas "szprechająca" po angielsku wietnamka, która oprócz sycącego obiadu zapewniła nam odpowiednią ilość szczeniaczków (dla nie znających tematów: piwa jasnego typu lager o pojemności 333ml). Uradowani ruszamy ku granicy z Kambodzą.

środa, 7 marca 2012


,,,im mniejsza wiocha tym dzieciaki glosniej krzycza radosne halllo na nasz widok

wymachujac raczkami, a gdy zatrzymamy sie gdzies zaraz robi sie wokol nas wianuszek gapiow.

kazdy chetnie potrzyma rower, zmierzy swoja wysokosc w stosunku do siodelka darka, a

najchetniej zrobi rundke po miescie w naszym kasku...

...wczorajszy nocleg spedzilismy w ogrodku jednej z chatek w 3domkowej beznazwowej wiosce

gdzies w centralnym wietnamie. moskitera moze i chroni przed komarami ale za to na mrowki

ma wplyw niewielki.. wiec pogryzly troszke i trzeba bylo scisnac sie w namiocie...

dzis pierwszy dzien naszych zmagan z podjazdami... okazalo sie ze jazda pod gorke nie ma

zbyt wiele wspolnego z jazda w dol... no i tak przyznajac sie do porazki i bijac w piers

oznajmiamy ze wymieklismy wszyscy jak jeden maz chociaz nie w tym samym momencie ale

zarowno diewczynki po pokonaniu 600m pionu, jak i chlopcy po 900 metrach skorzystali z

wietnamskiego autostopa.

traz wypoczywamy juz w wypasionym hoteliku za 7,5zl. jutro ruszamy w strone Kon Tum - ponoc

 mozna trase sledzic na naszej mapie - tak mowi Gosia a ona sie na tym zna.

poniedziałek, 5 marca 2012

Droga do Quang Ngai

Przeżywszy sajgon jadąc z lotniska dotarliśmy do Hanoi. Na drodze można wszystko: jechać pod prąd, zjeżdżać drogę, wyprzedzać na trzeciego, wymuszać pierwszeństwo - wystarczy tylko głośno trąbić. Stolica nas nie zachwyciła, szczególnie że względu na pogodę, postanowiliśmy więc jeszcze tego dnia wyruszyć na południe. Po nocy spędzonej w sypialnym busie (z prawdziwego zdarzenia: nie było tam siedzeń, jechało się na leżąco), pierwszym skosztowaniu tutejszego jedzenia (ocena na razie 4-), kąpieli w morzu, spalonych ramionach i kolejnej przesiadce, kładziemy się spać w Quang Ngai mając nadzieję, że wielki karaluch, który grasował po naszym pokoju nie pokona bariery z moskitiery.

niedziela, 4 marca 2012

Juz w Azji!

Wietnam przywital nas tropikalna mzawka, ale po zalatwieniu wiz rowery juz na nas czekaly. W tlumie ciekawskich Wietnamczykow skladanie sprzetu wygladalo jak plan programu dokumentalnego o fabryce rowerow - ale udalo sie i jesetsmy gotowi do pierwszej, 35-km trasy do centrum Hanoi.