poniedziałek, 5 marca 2012

Droga do Quang Ngai

Przeżywszy sajgon jadąc z lotniska dotarliśmy do Hanoi. Na drodze można wszystko: jechać pod prąd, zjeżdżać drogę, wyprzedzać na trzeciego, wymuszać pierwszeństwo - wystarczy tylko głośno trąbić. Stolica nas nie zachwyciła, szczególnie że względu na pogodę, postanowiliśmy więc jeszcze tego dnia wyruszyć na południe. Po nocy spędzonej w sypialnym busie (z prawdziwego zdarzenia: nie było tam siedzeń, jechało się na leżąco), pierwszym skosztowaniu tutejszego jedzenia (ocena na razie 4-), kąpieli w morzu, spalonych ramionach i kolejnej przesiadce, kładziemy się spać w Quang Ngai mając nadzieję, że wielki karaluch, który grasował po naszym pokoju nie pokona bariery z moskitiery.

4 komentarze:

  1. jo!!!!! no to super! Goś słyszałam, że masz dobre zaplecowo-gryszkowe tempo! oby tak dalej!
    Pauli trzymaj sie dziewczyno na tych antybioxach!
    buziaki dla wszystkich
    Siela

    OdpowiedzUsuń
  2. Rutek, a gdzie zdjęcia? I jak noga, wytrzymuje?
    Greg

    OdpowiedzUsuń
  3. Brrrr karaluchy, pewnie wielki jak mysz ;-) oka bym nie zmruzyl. pozdrowienia dla Wandererow, szczegolne dla szwagierki Pauli, trzymaj sie dziewczyno!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tylko nie dajcie się Darkowi zapędzić ;-).

    OdpowiedzUsuń