poniedziałek, 3 czerwca 2013

Long way home by Daro ;)

Szybki opis trasy:
- Walijewo – Belgrad => pociąg za 3 eurasy
- Belgrad – Budapeszt => pociąg za 15 eurasów + gratisy
- Budapeszt – Komarno (miasteczko na granicy ze Słowacją, na wschód od Budy) => podmiejski pociąg za 6 eurasów
- Komarno – Kraków => rower ;)

Trasa przejazdu, z profilem (pierwszy pik to podjazd przed Turzovką, drugi przed Zwardoniem, a trzeci przed Andrychowem)
Wyszedł mi mały elaborat :)

Po porannej rozłące od reszty ekipy udałem się na dworzec w Walijewie. Na peronie moją uwagę zwrócił szczupły brunet. Co chwilę spoglądał na mnie lekko unosząc swoje ciemne okulary i uśmiechał się ukratkiem. Trochę to podejrzane – pomyślałem.  Lada moment przyjechał pociąg, lecz wejście do wagonu znajdowało się na wysokości prawie 1 metra, co stanowiło przeszkodę nie do pokonania dla mego objuczonego rumaka.  Z pomocą przyszedł wspomniany młodzieniec, który okazał się być sympatycznym studentem ekonomii. Aleksandros dobrze mówił po angielsku i był zaciekawiony moją osobą. Bardzo pragnął przygód i sam chciałby się kiedyś udać na wyprawę rowerową. Rozmawialiśmy o Serbii, korupcji, mentalności ludzi, polityce, wojnie, niesprawiedliwości, miłości do kraju i wielu innych temat….Spędziliśmy ze sobą kilka godzin i naprawdę świetnie się rozumieliśmy. Opuścił mnie na dworcu w Belgradzie, gdzie okazało się, że pociąg do Budapesztu na 21.45 kosztuje tylko 15 euro, więc czym prędzej kupiłem bilet. Dzień spędziłem  w towarzystwie polskiego backpackera – MeHow’a (angielski spelling imienia Michał jakby ktoś nie wiedział ;/ ).  Reprezentował kulturę hippi, Woodstock i taka sytuacja. Około 21.00 przyjechałem na dworzec, gdzie stał już pociąg do Budy. Wejście z rowerem okazało się być nie zgodne z przepisami. Szybko  odszukałem serbskiego konduktora. Pyzaty, lekko zarumieniony od alkoholu konduktor powiedział – budziet problem z bicyklem; odpowiadam – skolko? – 10 euro za kuszetku i bicykla – Kak euro? U nas złoty, euro od germańskiego gada! Ja Polak! Brat! Komerad! – odpowiadam oburzony i wchodzę nie regulując łapówki. Wszedłem do wolnej kuszetki i elegancko zaparkowałem unibike’a na środku.  W innych kuszetkach było jeszcze 4 Niemców, którzy zapłacili zgodnie z cennikiem. Za chwilę przyszedł do mnie konduktor po swoją należność. – Daję zwinięte 5 euro – Niet! Paszoł! – krzyknął, a ja dorzucam resztki serbskich dinarów. Zabrał pieniądze i odszedł z lekko chusteczkową miną. Od Niemców złoił 40 euro! Kuszetkę szczelnie zamknąłem i szybko zasnąłem, a obudził mnie tylko na moment pogranicznik. Rano oczom mym ukazał się dworzec w Budapeszcie. Odwiedziłem naszego wspólnego kolegę Bogdana, który akurat gościł trójkę znajomych z Warszawy. Z wiadomych, lub mniej wiadomych względów, nie chciałem ryzykować aby spłynęła na mnie część wieczornych uciech jakie niesie ze sobą miasto :)  i czym prędzej pojechałem podmiejskim pociągiem do pobliskiego Komarna.

 Przysłowiowa „patela-ocha” i dawałem ile fabryka dała. 90km w 3 godziny przy idealnej pogodzie i głowie pełnej przemyśleń…ciągłych gdybań i przypuszczeń….Wspominałem swoich przyjaciół, z którymi odbyłem wspaniałą podróż. Cudowna ekipa, nie do zastąpienia. Przenocowałem nad rzeką Vah w okolicach jakiegoś letniego baru, którego właściciele byli zaintrygowani moją podróżą i chętnie oglądali rozłożone mapy i zdjęcia. Szybko dostałem zimne piwko, a syn właścicieli pomógł mi rozstawić namiot.
Trumna pod zjeżdżalnią ;)
Spałem jak suseł i z samego rano ruszyłem w dalszą podróż. Tego dnia pedałowało się znacznie gorzej, bo wiatr wiał prostu w twarz. Droga była spokojna, z szerokim poboczem i delikatnym podjazdem. Pogoda stawała się coraz gorsza, zaczęło padać i wiatr był naprawdę silny. Utrzymanie 20km/h było trudne. Na dodatek stary, dobry unibike przypomniał o sobie w postaci zerwanej linki od przerzutki. Nie byłem ani trochę zdziwiony, uni przecież już długo nie narzekał, a usterkę szybko naprawiłem.
"Uni" przed słowackim Lidlem

 Nareszcie pojawił się podjazd - prawie 400m na 15km. Padał rzęsisty deszcz, wiał wiatr, robiło się ciemno, jednak nie tym się przejmowałem. Trapiły mnie myśli i uczucia, które wyplenić mógł teraz tylko ten podjazd. Przerzuciłem bieg na wyższy i na stojaka dawałem z siebie wszystko. Cieszyłem się jak dzieciak :) Cały mokry z pulsującym bólem nóg dojechałem pod kościół w Turzovce, gdzie proboszcz nie pozwolił mi rozbić namiotu przed plebanią. Za chwilę podeszła do mnie starsza Pani, która zaoferowała nocleg u siebie. Wyglądałem strasznie – byłem mokry, brudny od błota i zmęczony, mimo to pani Teresa bez namysłu zaprosiła mnie do siebie do domu. Tuż po wejściu  jej mąż zaordynował – dawaj dla Polaka polewku – ucieszony zacierałem ręce, że dostanę coś rozgrzewającego. Polewka okazała się rosołem, a nie napojem wysokoprocentowym ;/ Tak samo szybko jak zupę wsunąłem drugie danie i kołacze czyli słowackie rogaliki. Po ogarnięciu się i założeniu ostatnich względnie czystych ubrań poszliśmy do jej córki - Hanki i jej męża. Byli to wspaniali ludzie. Mimo, że byłem skrajnie zmęczony rozmawialiśmy do późnych godzin nocnych. Trzeba obrać swoją własną drogę w życiu, którą będzie kierowało serce i rozum – powtarzała Hania, która właśnie dlatego uczy w przedszkolu, a jej mąż zajmuje się produkcją gitar. Nie wyjechali do Anglii mimo licznych propozycji, bo żyjąc w górach w pobliżu rodziny są szczęśliwi i autentyczni. Po przespanej pod pierzyną nocy i smacznym śniadaniu, pani Teresa żegnała mnie ze łzami w oczach i zapraszała gdybym był tu przypadkiem innym razem. 

Czas żegnać cyklistę

Następnego dnia była lepsza pogoda. Szybko dojechałem do granicy, piękny zjazd do Żywca, a dalej kolejny srogi podjazd w Andrychowie. W Wadowicach, krótka modlitwa w kościele i kremówka z herbatą. Wjechałem jeszcze na wzgórze w Kalwarii Zebrzydowskiej, a potem już prosto do Krakowa. Tu czekali na mnie przyjaciele z Wanderera – Gryszka i Sielska. 

Klasztor o. Bernardynów na górze Kalwarii.

1 komentarz:

  1. haha, umieraliśmy ze smiechu, wieczorna lektura w namiocie. Ale przygody. Aczkolwiek spokojnie mogłeś wrócić z sarajewa!!!

    OdpowiedzUsuń